Zazwyczaj, kiedy coś planujemy, mamy nadzieję, że nasz plan wypali w stu procentach. Tak było też w tym przypadku. Jednakże, wszystko skomplikowało się już na samym początku. Planowo mieliśmy wyjechać 11.11.2018 spod ZSTiO o godzinie 3:05 do Krakowa specjalnie zorganizowanym dla nas busikiem z przyczepką na bagaże, który miał nas zawieźć na lotnisko „Balice” w Krakowie, skąd wylot do Frankfurtu był planowany na godzinę 6:35. Na miejscu mieliśmy być około godziny 8:15, a lot do Malagi był przewidziany na 9:35. Po przylocie do Malagi około 12:30, w planach było zwiedzanie Malagi, po czym bus miał nas zawieźć do Grenady. Cała podróż miała zakończyć się o 22:00. Brzmi prosto i przyjemnie, prawda?

Około 4 godzin przed wyjazdem spod szkoły otrzymaliśmy wiadomość od pana Postrzecha, że nasz lot został odwołany. Oznaczało to komplikacje, ale wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, jak wielkie. Spotkaliśmy się pod szkołą o 3:00 i zaczęliśmy się żegnać z bliskimi nam osobami. Nie obyło się bez łez i zmartwień rodziców, w jaki sposób dostaniemy się do Grenady, jeżeli odwołano nam lot. Ale w końcu wyjechaliśmy o 3:05. Był to chyba jedyny punkt planu, który wypalił. Gdy dojechaliśmy, poszliśmy dowidzieć się całą grupą, jak będzie wyglądała nasza nowa trasa. Sześć osób, miało polecieć z Krakowa do Frankfurtu, następnie do Genewy w Szwajcarii, aby wreszcie dolecieć do Malagi (i na tej podróży się skupię). Druga grupa miała polecieć z Krakowa do Monachium, stamtąd do Dusseldorfu i finalnie do Malagi. Trzecia miała podobną trasę do drugiej, z tym że zamiast lotu z Monachium do Dusseldorfu, mieli polecieć z Monachium do Zurichu a ostania miała polecieć przez Helsinki. Ostatecznie pani od logistyki udało się zrobić tylko 2 grupy – czyli trasę grupy pierwszej i drugiej.

Lot grupy pierwszej miał odbyć się o godzinie 10:40, natomiast druga musiała czekać aż do 17:00. Z tego powodu dostaliśmy vouchery o wartości 40 zł, abyśmy mogli coś zjeść w tym czasie (bardzo miłe zachowanie ze strony Lufthansy).

Kontrola odbyła się bez problemów, tak samo jak wejście na pokład. Samolot do Frankfurtu wystartował o zaplanowanej godzinie. Jedni byli zestresowani, ponieważ był ich to pierwszy lot samolotem. Innym też towarzyszył mały stres, mimo, że był ich to już któryś lot. Chwilę po pokazaniu przez stewardessy dróg ewakuacyjnych oraz sposobu zastosowania masek tlenowych, podeszły one do każdego pasażera i rozdały mu kanapki oraz coś do picia. Wybrać można było od wody, przez colę do wina. Zaraz po tym wszyscy poszli spać, zmęczeni oczekiwaniem na lotnisku. Po wylądowaniu we Frankfurcie około 12:00, samolot jechał jeszcze do miejsca, gdzie powinniśmy wysiąść przez około 20 minut. Zatem realnie z samolotu wysiedliśmy o 12:20. Wylot do Genewy mieliśmy o 13:10. Lotnisko we Frankfurcie jest ogromne. Z miejsca, gdzie wysiedliśmy z samolotu, do bramek szliśmy około 15 minut. Lotnisko w Krakowie przy tym było naprawdę malusieńkie. Po dotarciu do odprawy, bez problemu wsiedliśmy do autobusu, podobnego do tego, którym jeździmy do szkoły. Nim jechaliśmy przez 15 min do samolotu. Po wejściu na pokład trochę mniejszego samolotu niż tego, którym lecieliśmy wcześniej. Tak samo jak poprzednio, obsługa pokładowa pokazała czynności w przypadku niechcianej awarii samolotu i rozdała przekąski oraz picie. Po czym ponownie wszyscy poszli spać.

Wylądowaliśmy w Genewie około godziny 14:00. Lot, jak podobnie do poprzedniego, był bardzo spokojny. Wysiedliśmy i udaliśmy się w głąb lotniska. Niestety, nie było jeszcze wiadomo z jakiej bramki na lotnisku będziemy odprawieni, więc na tę informację musieliśmy poczekać jeszcze około godziny. Kiedy było wiadomo, gdzie możemy się odprawić, podeszliśmy pod dana bramkę, lecz niestety nasz lot był zaplanowany dopiero na 17:30. Oznaczało to długie godziny czekania i nudy. Dodatkowo nie mogliśmy się z nikim skontaktować, gdyż Szwajcaria jest państwem poza Unią Europejską, więc koszty połączenia były strasznie wysokie. Nie mogliśmy też połączyć się z siecią prze Wi-Fi, ponieważ było wymagane hasło, a nie było ono nigdzie podane. Przez to rodziny nie miały pojęcia co się z nami tak do końca dzieje. Większość osób podczas oczekiwania spała albo grała w jakieś gry na telefonie. Kiedy w końcu mogliśmy wejść na pokład, zrobiliśmy to od razu. Kiedy wybiła godzina 17:30, wszyscy czekali aż samolot wystartuje, ale lot się opóźniał. Po jakichś 20 minutach podszedł do każdego pasażera stewardess i poinformował, że jest problem z systemem komunikacyjnym w samolocie i muszą wyłączyć silnik i całą elektronikę i włączyć ponownie. I spokojnie czekaliśmy nie mając pojęcia, czy w ogóle nasz lot się odbędzie. Na szczęście, około 18:45 samolot ruszył.

Przez to, że lecieliśmy w nocy, widoki były piękne. Fakt, że wcześniej lecąc do Genewy prawdopodobnie widzieliśmy część Alp i był to widok nietuzinkowy, ale widok miast wyglądających z nieba jak świecące punkciki robił wielkie wrażenie.

Wylądowaliśmy w Maladze około 21:00, po około 2,15 godzinach lotu. Poszliśmy do punktu, gdzie mogliśmy odebrać nasze bagaże. Poinformowaliśmy nasze rodziny, że jesteśmy już w Maladze i wszystko z nami dobrze. Przed lotniskiem czekał na nas kierowca busika z kartką, na której było napisane „M.E.P”. Doszliśmy na parking około 21:30 i mieliśmy czas wolny w Maladze do 23:45, gdyż czekaliśmy jeszcze na jedną grupę z Niemiec, która miała jechać z nami. Poszliśmy na krótki spacer, żeby rozprostować kości. Nie zaszliśmy za daleko, ale doszliśmy do browaru hiszpańskiego piwa „San Miguel”, po czym wróciliśmy do busika i czekaliśmy na tę drugą grupę. Przyszli około godziny 00.45 i okazało się, że to nie Niemcy, tylko Rosjanie. Nareszcie wyruszyliśmy do Grenady, gdzie dojechaliśmy około 2:45. Odebrała nas stamtąd Martyna, która była koordynatorką projektu na miejscu. Zaprowadziła nas do rezydencji. Doszliśmy do niej ostatecznie około 3:00, przez co nasza podróż trwała 24 godziny. Martyna pokazała nam pokoje, łazienki i pokój dzienny. Po czym nareszcie mogliśmy się odświeżyć, zjeść i położyć się spać.

Ostatecznie dotarliśmy do miejsca docelowego. Było to długie, napięte i męczące tournée. Ale były też dobre strony tej podróży. Nabraliśmy doświadczenia w poruszaniu się po lotnisku oraz pewności siebie. Niektórzy mają za sobą pierwszy lot samolotem, przez co w przyszłości będzie im na pewno łatwiej. Ale nie było miejsca na odpoczynek. Praktyka to praktyka, i już w poniedziałek trzeba było iść do miejsca, gdzie odbywaliśmy praktyki, żeby zaprezentować się pracodawcom.

Fabian Klop