O MNIE
Zwą mnie “Lewym”, choć ze sportem się nie zbyt lubimy. Od małego lubiłem rozkręcać rzeczy, bawić się elektroniką. Zrodziło to we mnie pewną dziwną ciekawość do świata – chcę rozumieć jak coś działa. “Dlaczego tak jest?”. Kocham naukę przez praktykę. Moim zdaniem wiedza przychodzi wtedy naturalniej. Temu zawdzięczam moją znajomość języka angielskiego… choć humanista ze mnie marny – logiczne myślenie góra! W wolnym czasie jeżdżę na rowerze, pogrywam w coś na komputerze albo przeglądam anglojęzycznych jutuby.
OPINIA O PROJEKCIE
Projekt, w którym wziąłem udział, zaczął się rekrutacji członków. Był to proces, w który zaangażowanych było wielu nauczycieli naszej. Oceniane było: moje zaangażowanie w zajęcia w szkole; projekt plakatu, który było trzeba wykonać na potrzeby rekrutacji; rozmowa rekrutacyjna; list motywacyjny i CV po polsku i angielsku. Jeśli nie olewa się zajęć w szkole to dostanie się na projekt jest względnie łatwe. Moim zdaniem proces rekrutacji jest zrobiony dobrze i podziwiam chęci i zaangażowanie nauczycieli biorących w nim udział. Warto wspomnieć, że spotkania przed wyjazdem, szczególnie te z rodzicami, nie zawsze były tak treściwe jak bym tego oczekiwał. Wielu rzeczy dowiedziałem się “w ostatniej chwili”, choć rozumiem, że jednym z głównych powodów było pewnie to, że wyjeżdżaliśmy po dopiero dwóch tygodniach od rozpoczęcia roku szkolnego.
Tuż po przylocie do Hiszpanii zderzyłem się ze ścianą, którą jest bariera językowa. Nigdy w życiu nie doznałem czegoś takiego, że jedyne co rozumiałem to powitanie i gesty. Co prawda byłem wcześniej na wielu wyjazdach do krajów, w których używa się języków, których nie znam, ale były to zawsze wyjazdy organizowane z biura podróży. Przy takich zazwyczaj jest się odizolowanym w pewnym stopniu, więc brak znajomości języka nie przeszkadza aż tak bardzo. W tym projekcie mieszkałem u rodzin, pani dokładniej, więc nie było możliwości, że obejdzie się bez jakiejś komunikacji. Pani znała co najwyżej podstawowe słowa po angielsku (chyba, że udawała, że angielskiego nie zna), więc używanie angielskiego odpadało. Z czasem jednak chcąc, nie chcąc uczyłem się hiszpańskich słówek i nawet gramatyki. Nie byłem w stanie odpowiedzieć na zadane pytanie, ale jako tako mogłem zrozumieć pytanie/prośbę. Całe to doświadczenie przełamano we mnie jakiś strach przed próbą komunikacji, gdy nie znam danego języka.
Znaczną częścią projektu było odbycie praktyk. Jako że wcześniej odbyłem praktyki w Polsce to mogę stwierdzić, że te odbyte w Hiszpanii niewiele różnią się od tych polskich. Oczywiście poza dodatkową warstwą komunikacji – tłumaczem Google. Bez niego w pracy by się nie obeszło. Warto wspomnieć, że bez wątpienia mogę do mojego CV dopisać “Potrafię stać przez wiele godzin dziennie” – w pracy nie mogłem siedzieć.
W czasie trwania projektu zwiedziłem także wiele miejsca w Sewilli i w okolicznych miastach. Miejsca mogliśmy uzgodnić z nauczycielem. Zapoznałem się z, odmienną od polskiej, kulturą Hiszpanii. Trzeba jednak przyznać, że wycieczki były lekko chaotycznie i wydaje mi się, że w tym samym czasie możnaby było zobaczyć więcej miejsc.
Przez całe 4 tygodnie, prawie codziennie coś się działo. Jednym razem grupką zorganizowaliśmy sobie zobaczenie jakiegoś miejsca w Sewilli, a innym musiałem zrobić coś, co było związane bezpośrednio z projektem.
Wyjazd nauczył mnie także pewniej formy samodzielności. Co prawda nie musiałem przygotowywać sobie jedzenie, prać ubrań, ale byłem “sam”. Sam ze znajomymi oczywiście. Każdy próbował pomóc drugiemu jeśli mógł.
Mogliśmy poznać siebie z innej strony. W pewnych kręgach pojawiały się lekkie zgrzyty, ale żaden z nich nie był poważny – wiedzieliśmy, że problem trzeba rozwiązać, gdyż będziemy musieli ze sobą spędzić jeszcze x czasu.
Cały projekt, pomimo drobniejszych problemów, oceniam jak najbardziej pozytywnie. Odbywa się on w Hiszpanii, więc nie ma opcji, żeby niczego z niego nie wynieść.
SPRAWOZDANIA Z PRACY
Serwis ten specjalizuje się w naprawie urządzeń elektrycznych jak i w ich sprzedaży. Jest to dość niewielki zakład, choć ma w Sevilli dwa oddziały. W tym drugim pracuje Paulina.
Na praktyki dojeżdżam wraz z Agatą. Spotykamy się w wyznaczonym miejscu o 8:30, stamtąd mamy 20 min. drogi na przystanek autobusowy. Autobusy na szczęście jeżdżą często, więc nie musimy długo czekać. Bus linii 28 jedzie na miejsce 30-40 minut, więc cała trasa zajmuje aż godzinę. Dość długo, będąc szczerym, no ale w końcu przejeżdżamy 2/3 Sewilli.
Pan, który przez pierwsze dni zlecał nam zadania, jest nastawiony na ich wykonanie, chyba że coś jest ponad nasze możliwości. Następnie doszedł José, dzięki któremu atmosfera w pracy trochę się polepszyła. Choć jest chaotyczny, ma lepsze nastawienie i częściej się uśmiecha.
Przez pierwsze dni nie szedłem na praktyki pełne entuzjazmu, a w trakcie kolejnych… niewiele się zmieniło. Codziennie dostajemy jakieś zadanie do wykonania. Niektóre są ciekawe np. wymiana wewnętrznej, niewymienialnej baterii w telefonie. Ale inne monotonne – kolejna instalacja systemu i kilku podstawowych aplikacji.
Są to bardziej zadania, która mamy zrobić dla samego faktu pracy, niż coś co nauczy nas czegoś. W połączeniu z neutralną atmosferą, nie rodzi to chęci przyjścia na praktyki z entuzjazmem.
Czas mija zazwyczaj powoli. Choć oczywiście są dni, w których dziwimy się, że możemy iść już do domu.
Na praktykach nie możemy usiąść, więc przez wiele godzin stoimy nad sprzętem nad którym pracujemy. Nawet, gdy robiłem coś tak wymagającego precyzji jak rozebranie telefonu – stałem… Znaczy kucałem, bo inaczej się tego nie dało zrobić. W samym serwisie nie ma porządku. Z grubsza rzeczy są posortowane, ale jeśli chce się znaleźć kość RAM to nie będzie problemu ze znalezieniem jej wśród procesorów. Dobrych narzędzi brakuje, ale za to jest jeden stary wkrętak, który można zastosować od małych śrubek do śrub. Jakby nie on to wiele laptopów nie zostałoby rozkręconych. Całość brzmi dziwnie, ale taka jest prawda – brakuje tam narzędzi pracy. Monitor z wejściem HDMI? Jest tylko jeden, w części serwisu, w której obsługuje się klientów.
ZAKWATEROWANIE
W Sewilli mieszkaliśmy u bardzo miłej, starszej pani, niedaleko przystanku Plaza de Cuba. Od pierwszych chwil bardzo chętnie z nami rozmawiała… znaczy prowadziła monolog, bo nie za wiele rozumieliśmy. Na szczęście na ratunek przybył TŁUMACZ GOOGLE! Pozwolił on nam na uzgodnienie godzin śniadania, obiadu i kolacji; z jego pomocą informowaliśmy, że danego dnia będziemy potrzebowali lunchboxy i innego tego typu sprawy.
Samo mieszkanie było duże, a nasz pokój wystarczający dla naszych potrzeb. Mieliśmy w szafkach tyle miejsca ile trzeba. Na suficie wisiał żyrandol z wentylatorem, niestety dość głośnym. Gniazdko było ulokowane między łóżkami, ale na szczęście był trójnik. W niektórych częściach pokoju połącznie WiFi było irytująco niestabilne.
Rano śniadanie było zawsze takie samo – dwie połówki ciepłej bułki, dżem truskawkowy, krem czekoladowy, kakao (choć pani proponowała nam pierwszego dnia kawę), a czasem dodatkowo jakieś ciastko czy croissant. Po obiedzie przez długi czas nie było się głodnym; otrzymywaliśmy dwa dania oraz jakiś owoc. Z kilkoma wyjątkami, dania były dobre. Z kolacjami sprawa wyglądała podobnie.
Każdy z nas miał własne klucze do mieszkania. Najpóźniej do domu wracaliśmy o 0:00, gdyż w innym przypadku jamnik Harry obudziłby pół Sewilli. Pani regularnie robiła pranie, następnie suszyła je, prasowała i dawała je nam poukładane.